Drugi odcinek Dark Matter wydaje się być w zasadzie drugą częścią pilota. Jednak o dziwo, emitowany był klasycznie, tydzień po poprzednim, co dało mi do myślenia, czy będzie to klasyczny serial z podejściem „one episode, one story”, czy jednak spójna i ścisła fabularnie ciągłość. Pewnie tą wątpliwość rozwieje kolejny odcinek, a tymczasem zapraszam do kilku przemyśleń na temat „Epizodu drugiego” 🙂
Załogę „Razy” zastajemy dokładnie w tym momencie, w którym pożegnaliśmy się z nią tuż przed napisami końcowymi pilota. Co ciekawe, akcja się od razu dynamizuje. Na orbitę planety zmierza niszczyciel multikorporacji Ferrous Corp, także bohaterowie mają niewiele czasu, żeby ogarnąć w jakikolwiek sposób to, czego dowiedzieli się przed cliffhangerem. Mimo wszystko, motywem przewodnim odcinka wydaje się pytanie, czy zanik pamięci może spowodować diametralną zmianę mentalności i moralności osoby, co mnie w zasadzie całkiem pozytywnie zaskoczyło, bo trzeba przyznać są dosyć niebanalne rozważania jak na tak lekki serial science-fiction.
Fabuła jest naprawdę łopatologiczna, ale tak jak wspominałem poprzednio jakoś mi to w tym serialu kompletnie nie przeszkadza. Mamy rzecz jasna motyw szkolenia i obrony kolonistów znany z Siedmiu wspaniałych, Drużyny A czy Firefly’a, czy też pewnie wielu wielu wielu wielu wielu innych seriali i filmów, ale w Dark Matter to tylko niewielki szkielet, na którym oparto postacie, które mamy cały czas poznawać, a osobowości, jak już wspominałem są tutaj silne. Do kwestii fabularnych dochodzi jeszcze samobójczy plan rodem ze Stargate’a, ckliwy pocałunek na pożegnanie i oczywiście tchórzliwi, zdradzieccy członkowie społeczności, którzy za wszelką cenę chcą wyjść cało z sytuacji no i oczywiście starą dobrą strzelaninę, rodem znów ze Stargate’a (nawet bronie podobne) czy Firefly’a. Generalnie nic nowego, ale fajnie przyprawione, nieźle zrealizowane, także tragedii nie ma.
Natomiast to, co najbardziej jak do tej pory cenię sobie w Dark Matter, to przede wszystkim postacie, ale także powoli ujawniany nam świat. Jeśli chodzi o naszych bohaterów, to moimi faworytami w tym odcinku są android, Trójka, oraz Czwórka. Humanoidalny robot nie miał długiego czasu ekranowego, a i tak zabłysnął i to on był chyba największym elementem humorystycznym. Zachowaniem do złudzenia przypominał mi starego poczciwego Datę ze Star Treka – brak obeznania z ludzkimi zachowaniami i zwyczajami zderza się tutaj z szczerością i ogromną precyzją androida. Trójka natomiast potwierdza, że pierwowzorem postaci jest Jayne z Firefly’a i na dowód niech wystarczy, że nadaje imiona swojej broni 🙂 Czwórka (dla przypomnienia azjatycki Teal’c) natomiast, bardzo mnie zaskoczył swoim podejściem do przesłuchiwania jeńca – nagle stał się rozmowny i co więcej całkiem ciekawe rzeczy opowiadał, także coraz mniej przypomina mi znanego Jaffa z Gwiezdnych Wrót.
Uniwersum jakie się przed nami odkrywa też wygląda całkiem nieźle, choć póki co też nic odkrywczego w tym nie ma. Ogromne korporacje ostro rywalizują ze sobą, a oprócz Ferrous Corp, poznajemy w odcinku drugą tego typu organizację – Mikkei Combine. Do tego dowiadujemy się, że statki kosmiczne posiadają technologię osłon – pada nawet fundamentalne „Raise Shields”, brakowało jeszcze tylko „Red Alert” i byłbym wniebowzięty :P.
Słowem podsumowania powiem, że jak na razie Dark Matter mnie nie zawodzi. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że serial ten jest naprawdę lekką produkcję i branie go na poważnie na pewno spowoduje, że uznacie go za wtórny, mało zaskakujący i nie wnoszący nic do gatunku. I wiecie, co? Ten ostatni zarzut jest jak najbardziej prawdziwy, nie ma w nim w zasadzie nic nowatorskiego. Jednak jako lekkie science-fiction spełnia swoją rolę póki co znakomicie, a ja się przy nim bardzo dobrze bawię. Z przyjemnością obejrzę kolejny odcinek, nie oczekując niczego zaskakującego, ale mając nadzieję na kolejną dawkę humoru i ciekawych relacji między postaciami.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony SyFy oraz Wikipedii